BEAN 2010

Beani w objęciach Neptuna czyli Studencki Obóz Adaptacyjno-Integracyjny BEAN 2010 zorganizowany przez Akademicki Klub Żeglarski AGH pod patronatem prorektora ds. kształcenia prof. Zbigniewa Kąkola

Oczy szeroko zamknięte, nerwowo rozbiegane spojrzenie szukające stałego, przyjaznego punktu w przestrzeni, dobijająca niepewność i strach dyszący na karku. To wbrew pozorom nie scena z taniego, gorszej jakości thrillera, ale pierwsze spotkanie z uczelnią według relacji wielu byłych pierwszoroczniaków. No dobra, nie dramatyzujmy. Nikt nas przecież nie torturował, a wydziałowe korytarze raczej nie przypominają szesnastowiecznych lochów, pomimo tego AGH wychodząc naprzeciw świeżo upieczonym studentom zorganizowała obóz adaptacyjno-integracyjny BEAN 2010. Kilkudziesięciu młodych uczestników, mniej lub bardziej czysta woda, wieczorne, huczące ogniska, klimatyczna muzyka i śpiew wprost z głębi układu oddechowego wraz z niepowtarzalną atmosferą zabawy, to chyba połączenie, które najlepiej oddaje to co działo się od 5 do 12 września na terenie Wielkich Jezior Mazurskich z udziałem studentów AGH.

  

Obóz odbył się nie po raz pierwszy, a zdobyte w poprzednich latach doświadczenie organizatorów – tu wymienić należy kierownika Akademickiego Klubu Żeglarskiego (to właśnie AKŻ był głównym organizatorem rejsu), studentów Wojciecha Sajdaka oraz Komandora Macieja Dorociaka – pozwoliło na udoskonalenie koordynacji i warunków wyprawy. Inicjatywa została zrealizowana dzięki wsparciu Prorektora ds. Kształcenia AGH prof. Zbigniewa Kąkola, co sprawiło, że elitarny sport stał się dostępny dla posiadaczy studenckiego portfela. Wyprawa rozpoczęła się w Pięknej Górze – porcie, z którego rejs się rozpoczynał, gdzie Pełnomocnik Rektora ds. Kół Naukowych, dr inż. Leszek Kurcz w imieniu prorektora prof. Z. Kąkola i własnym, przywitał wszystkich uczestników, dokonał uroczystego otwarcia obozu i oddał przedstawicieli najmłodszych studentów naszej uczelni pod czułe skrzydła i opiekę organizatorów i sterników. Następnie zgromadzonych czekało spotkanie z regionalnym historykiem Janem Sektą, który przedstawił krótką historię regionu mazurskiego, a komandor rejsu przeprowadził szkolenie z podstawowych zasad bezpieczeństwa panujących nad wodą oraz kompendium etykiety żeglarskiej.

Po części oficjalnej nadszedł czas, aby podzieleni na załogi i wyposażeni w okolicznościowe, pomarańczowe koszulki, studenci pierwszego roku, zapoznali się ze sobą nawzajem. W międzyczasie organizatorzy zajęli się gromadzeniem zapasów dla podniebienia, które po dostarczeniu prezentowały się jak opróżniony magazyn jednej z pobliskich hurtowni. Kolejne dni minęły uczestnikom na przyswajaniu wiedzy z dziedziny żeglugi śródlądowej, obejmującej m.in. umiejętność rozpoznawania wiatru, nazewnictwo lin, żagli, części jachtów, a przede wszystkim stanowiły świetną okazję do tego by poznać nowych, interesujących ludzi i szeroko pojętej integracji. Na naszym obozie nie zabrakło „chodzących indywidualności” – mieliśmy filozofów, metalowców, pasjonatów raggae, harcerzy czy też amatorów stylu kreowanego przez samego pana Jacykowa. Jednym słowem, każdy znalazł tutaj kogoś nadającego na tych samych falach. Podczas siedmiodniowego rejsu jachty przepłynęły m.in. jeziora: Niegocin, Boczne, Jagodne, Szymoneckie, Szymon, Tałtowskie, Tałty, aby wreszcie poprzez Jezioro Mikołajskie dotrzeć do Śniardw. Pogoda nie rozpieszczała studentów. Silny wiatr który napinał i wypełniał żagle zwiększając prędkość jachtów przynosił jednocześnie ciemne chmury i dość chwiejną pogodę. Niejednokrotnie uciekać trzeba było przed ciemnymi obłokami straszącymi deszczem, które zdawały się pojawiać znikąd. Ten sam wiatr, zwiększył na tyle swoją siłę, iż zatrzymał wyprawę na jeden dzień w mikołajskim porcie, zmuszając jej uczestników do spędzenia doby w warunkach wywołujących u niektórych objawy choroby morskiej. Jednodniowy przystanek został jednak sprytnie wykorzystany na uroczystość ochrzczenia nowych żeglarzy. To, co zapewne nowicjuszom na długo zapisze się na kartach pamięci to „przepyszna” zupa, która przeszła do historii pod wdzięczną nazwą „Zemsty Kierownika” (przepis wg specjalnej receptury Wojtka, opierający się na zupce chińskiej z makaronem na bazie kawy i koli z tajnymi przyprawami „do smaku”). Oprócz kulinarnych popisów kierownika, młodzi żeglarze musieli także przetrwać tor przeszkód, poganiające pagaje zlokalizowane w bezlitosnych rękach sterników, a także słabo wydepilowane kolano żony Neptuna i gniewne spojrzenie samego władcy oceanów, mórz i kałuż śródlądowych, reprezentowanego fantastycznie przez pana redaktora Zbigniewa Sulimę, który okazał się także wielkim miłośnikiem żeglarstwa i świetnym kapitanem jednego z beanowych jachtów.

 

Wahania pogody to nie jedyne utrudnienia z jakimi musiały zmierzyć się zespoły. Nie do rzadkości należały nieplanowane przystanki w szuwarach, bądź na mieliznach. Nie obyło się także bez mniej lub bardziej poważnych usterek, jak np. awaria silnika, brak paliwa czy zerwany fał płetwy sterowej (urywanie się fałów płetwy sterowej stanowiło piętę achillesową wyczarterowanych jachtów – przyp. red.). Na szczęście obyło się bez większych kłopotów, a konieczność radzenia sobie z przeróżnej maści problemami tylko pomagała budować więzi pomiędzy załogantami i załogami jachtów. Zaznaczyć trzeba, że wszystkie kaprysy pogody, usterki jachtów, humory Neptuna i inne nieprzychylne działania sił wyższych były rekompensowane wieczorami, kiedy to zupełnie swobodnie i bezstresowo można było odreagować wydarzenia całego dnia przy trzaskającym ognisku, rozstrojonych gitarach i wspólnym śpiewie szant. Nie jedno gardło zdarło się na wieczornych koncertach, które nawet zyskały uznanie niektórych portowych sąsiadów przyłączających się do wspólnej zabawy. Innym przykładem rozsławienia imienia naszej uczelni był „pociąg” 8-jachtowy, który wzbudził sensację na tafli Jeziora Niegocin objawiającą się w nieustannych fleszach aparatów dobiegających z sąsiednich jachtów i okrzykach uznania dla naszej ekipy. Z kolei z naszych pokładów w dal wędrowały okrzyki „Tak się bawi, tak się bawi AGH!”, no bo przecież tak właśnie się bawi ;). Na żeglarskim obozie nie mogło też rzecz jasna zabraknąć regat, które odbyły się dnia siódmego. Załogą która okazała się być najlepsza w tej konkurencji była załoga Krzysztofa Pastuszki, studenta 3 roku WEiP. Warto zauważyć, ze jachtem podczas regat mogli sterować tylko członkowie załogi, a sternicy mogli jedynie obserwować sytuację i dawać swoje cenne wskazówki. Nie zabrakło też rywalizacji na innych płaszczyznach. Załogi mogły ubiegać się o prymat w konkursach na m.in. najlepszą szantową zwrotkę, najlepszą załogową banderę, czy najlepszy dziennik pokładowy.

 

Rozstrzygniecie konkursów nastąpiło w ostatni wieczór. Był to wieczór pożegnań, wręczania nagród, wspólnej zabawy, uwieczniania cudownych momentów na kartach pamięci aparatów cyfrowych, a przede wszystkim na twardych dyskach zlokalizowanych gdzieś w najskrytszych zakamarkach głów uczestników wyprawy. Wśród wielu dni wzajemnego poznawania się, nie zabrakło również praktycznych informacji dla najmłodszych studentów AGH dotyczących działających przy uczelni Organizacji Studenckich, Samorządu Studenckiego, no i oczywiście najważniejszych po Bogu na uczelni… paniach z dziekanatu. W ilu żołądkach zatrzepotały skrzydłami motyle w ciągu tych kilku dni? Ilu młodych ludzi zapałało miłością do wiatru w żaglach? Ilu potencjalnych wrogów ujawniło się na pokładach jachtów? Ile wreszcie w ciągu tych kilku dni nawiązało się przyjaźni na tydzień, rok, 5 lat, czy może całe życie? Tego jeszcze dzisiaj nie wiemy. Jedno jest pewne. Nasza tegoroczna mazurska przygoda dobiegła końca, ale nie zapominajmy, że za rok kolejna rekrutacja, kolejni świeżo upieczeni studenci, a wraz z nimi być może kolejna wyprawa… Ahoj!

Magdalena Kurek